sobota, 28 grudnia 2013

Od Sashy

Raz, dwa, raz, dwa, raz dwa
Kopyta rytmicznie uderzały w zmarzniętą ziemię. Chłodny i mroźny wiatr rozwiewał grzywę i ogon, bił w pysk. Oddychałam równo i miarowo. Rozglądałam się uważnie, wzrok przesuwałam z jednego drzewa na drugie. Byłam cała spięta, wszystkie mięśnie były przygotowane, by nagle ruszyć szaleńczym cwałem przed siebie, byle jak najdalej od nich. Trzask. Dyszenie. "Mówiłem ci, żadne zwierze tu by nie doszło!" dobiega mnie głos. Ruszam pełnym galopem przed siebie, nie dbając o to, że mogli mnie usłyszeć. Nie odwracam sie za siebie. Biegnę i biegnę. Słyszę krzyki, które cichną wraz z rosnącą między nami odległością. W końcu staję i pełna nerwów patrzę za siebie. Nikogo nie widzę. Rozglądam się jeszcze chwilę, zanim uspokajam się.
"Jeszcze chwilke, stado jest już blisko" powtarzam sobie cały czas tą samą myśl od godziny. Jednak to wcale mnie nie pociesza, wręcz odwrotnie. Nie poznaję terenów, a wszystko też wychodzi na to, że to nie jest bezpieczna okolica. Znowu stres. Biorę powietrza do płuc i ruszam niespokojnym kłusem. Przemierzam dziwaczny las, przystając za każdym razem kiedy słyszę jakiś szelest, lub trzask złamanej gałązki. Drzewa są pokryte ciemno - zielonym mchem, czarne i bez liści. Sam ich widok przyprawia o dreszcze. Ich korzenie wyrastają z ziemi, łatwo się o nie potknąć. Po jakimś czasie wychodzę z lasu. I ku mojemu zaskoczeniu, jestem na terenie SBR. Uśmiecham się sama do siebie z ulgą. Tu jestem bezpieczna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz