czwartek, 22 sierpnia 2013
Martel powraca
Imię: Martel
Płeć: Ogier
Wiek: 2,5 lat
Cechy: Martel to miły i przezabawny ogier. Kocha figle i harce. Chociaż jest już dorosły, nadal zachowuje się jak źrebak. Bardzo towarzyski. Chętnie poznaje świat i przyjaciół. Bez nich nie może się obejść nawet dnia. Ciekawy i czasami natrętny. Lubi zabawiać źrebaki. Czasami nawet się z nimi pobawi. Uczynny, pomocny i pracowity. Dla rodziny i przyjaciół czuły, troskliwy i opiekuńczy. Potrafi oddać życie za stado i bliskich. Na wojnach potrafi pokazać ząbki i stać się diabłem w końskiej skórze…
Stanowisko: Strażnik, czasami opiekun do źrebaków
Żywioł: Ogień, Eter(czyli, dusza, boskie tchnienie życia)
Moce: Potrafi wejść w duszę innego koni i ją sterować, wskrzesza konie, czasami udaje mu się przeczytać czyjeś myśli, rozmawia ze zwierzętami, może wejść w ogień bez problemu , a jeśli chce to koń o którym myśli też, tak ogółem związane z żywiołami.
Partner: Szuka takiej która go zaakceptuje takiego jakim jest. Uprzedza… nie będzie się zmieniał.
Rodzina: Matka Flamensa, Tata Ador, starsza siostra Lenora i opiekunka którą bardziej kochał niż własną matkę Elyria, Stado Białej Róży
Historia: Urodziłem się w Stadzie Błyszczącego Kamienia, w lesie koło jeziora. Byłem synem zwykłej pary ze stada. Gdy urodziłem się było wszystko wporzo, do póki nie odkryłem swojego żywiołu ognia. W naszym stadzie była tradycja że każdy członek musiał mieć żywioł powietrza. A ja nie miałem. Wszystkie źrebaki mi dokuczały a w szczególności Alex i jego paczka, ale to już na marginesie. Matka się mnie wyrzekła razem z ojcem, który mnie unikał i nie przyznawał się do mnie. Zawsze była tylko Lenora, która miała zostać żoną syna Alf. Rodzice z niej byli bardzo dumni. Mi kazali jej pomagać ze wszystkim. Musiałem podawać jej pić i takie tego rzeczy(miałem jakieś 0,5 roku). W końcu matka dała mnie na wychowanie opiekunce, Elyrii. Była ona dla mnie zastąpieniem matki. Zawsze mnie broniła i wspierała, ale Alfą się to nie podobało. Pewnego dnia zaprosili Elyrię do ich jaskini. Ja czekałem, czekałem, czekałem aż wreszcie wyszła moja siostra i powiedziała że mam wynosić się ze stada i nigdy tu nie wracać. Popatrzałem za nią i zobaczyłem Elyrię martwą, a obok niej morderców. Cofnąłem się, ale podbiegłem do mojej opiekunki. lecz drogę zagrodził mi jeden z morderców. Odszedłem na kilka kroków, a Alfa powiedziała że mam spadać z stąd. Popatrzałem raz na rodziców, na Lenorę i na Elyrię. Próbowałem zapamiętać twarz mojej przybranej matki. Uciekłem. Pędziłem przed siebie nie zważając na kamienie i błoto. Na wolności nauczyłem się dawać radę z naturą i dzikimi zwierzętami. Ogółem nauczyłem się samowystarczalności. Gdy tak szłem przez doliny i równiny zauważyłem dziwne miejsce obrośnięte roślinami z cegły i drewna. Zobaczyłem także konie. Podeszłem i zapytałem się co to za miejsce: ,,To miasto mój drogi”- odpowiedziała duża i silna klacz .,,Dziękuję”- powiedziałem i poszedłem w stronę głównej ulicy która była zastawiona straganami z owocami. Byłem głodny więc poczęstowałem się marchewkami i jabłkami ,,Paszoł ty złodzieju w końskiej skórze” -wykrzyczał pewien mężczyzna. ,,O co mu może chodzić”- pomyślałem. Nagle zjawili się dziwni panowie i rzucili mi na szyje długą linę i zaczęli ciągnąć. Nie chciałem nigdzie iść, ale oni zaciągnęli mnie do pomieszczenia i zamknęli w nim. Poczułem że nie modę stąd wyjść. Zobaczyłem jak pewnemu koniu zakładają coś na głowę i na grzbiet i sami na niego wsiadają. W końcu przyszedł człowiek który przywiązał mnie do słupka i założył mi na głowę też to dziwactwo. Zanim się obejrzałem włożył mi to coś dziwnego na grzbiet i na mnie usiadł. To mi się nie spodobało. Zacząłem machać głową. On zaczął mnie bić śmiesznym, chudziutkim i długim patyczkiem który jak na grubość bardzo mocno bił. Wierzgałem i kręciłem się w końcu zwaliłem człowieka z grzbietu. Był na mnie zły. Zaprowadził z powrotem do boksu(tak to nazwali) i zaczął mnie okładać tym kijaszkiem. To bardzo mnie bolało. Na za jutrz nie mogłem wstać i się poruszyć. Strużka krwi leciała mi z boku. Nagle usłyszałem głos małej dziewczynki która nazywała się Izabela ,,Uciekaj koniku jak najdalej”. Mimo straszliwego bólu wstałem przytuliłem głowę do dziewczynki i pogalopowałem jak najdalej. Znalazłem Stado które było wobec koni okrutne. Zabijały dla rozrywki. Ja cudem uniknąłem śmierci. Rany jeszcze nie do końca się wyleczyły. Podeszła do mnie pewna klacz i powiedziała ,,Uciekaj bo kolej przypadnie na ciebie”. Przypomniałem sobie moją kochaną opiekunkę, Elyrię. Szybko zmazałem sobie ten widok i zrobiłem to co mi powiedziała klacz. Uciekłem z tego okrutnego stada. Znowusz musiałem uciekać. Błąkałem się przez jakiś tydzień, aż w końcu znalazłem Stado Białej Róży. I myślę że tutaj szybko zapomnę o krzywdach i cierpieniu, że tu będę szczęśliwy. I nie chcę przypominać sobie o rodzinnym stadzie. A dziewczynka która mnie uratowała żyje i co tydzień przychodzi mnie odwiedzać. The End
Właściciel: izusia321
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz