Promienie słońca delikatnie muskały moją
szyję, ze smutkiem patrzyłam na to, co się wokół mnie działo, raz na
jakiś czas podchodzili do mnie inni i pytali co się dzieje, a ja każdemu
odpowiadałam to samo „Martwię się tą wojną…”, gdyby tylko ktoś
wiedział, że powód jest inny, że tu chodzi o ogiera, jakby podeszła do
mnie jakaś przyjaciółka, czy znajoma, to na słowo „ogier” od razu
zaczęły by paplać jak najęte, nie wiedząc, że tu nie chodzi o zwykłego
ogiera, tylko o kompletnie mi obcego, groźnego i wrogiego ogiera… Zawsze
myślałam, że kiedy znajdzie się jakiegoś partnera to będzie
romantycznie, bajecznie i kolorowo, zupełnie tak, jak ze wszystkich
opowieściach mojej mamy i wtedy zakręciła mi się łezka w oku,
przypomniała mi się rodzina, którą zostawiłam, tak po prostu, bez
pożegnania, bez rozmowy… Ostatnio widziałam rodziców rok temu, a
siostra? Przypomniało mi się to, jak udawałyśmy takie „dorosłe” i
jednocześnie plotkowałyśmy o młodym alfie, przez którego przeżywam to
wszystko i nie wiem, czy mu za to dziękować w sposób serdeczny, czy
sarkastyczny… Wstałam i wolnym stepem ruszyłam do Ogrodu Zakochanych.
*** I tu taki drobny szczegół, to miejsce było zazwyczaj przepełnione tymi wszystkimi parami i wzdychającymi końmi, a dzisiaj wydawało mi się puste. Urocze, jak zawsze, ale puste. Ułożyłam się pod drzewem i wbiłam spojrzenie w płaczącą wierzbę. Patrzyłam na nią i myślałam o tym wszystkim, aż w końcu z oczu zaczęły mi lecieć łzy. -Nie płacz. – usłyszałam za sobą ciepły i uspokajający ton głosu. Czym prędzej wstałam i się odwróciłam. Ujrzałam tego, którym były przepełnione moje myśli. -To ty… - Odpowiedziałam głosem małej, niewinnej dziewczynki. Ogier uśmiechnął się C.D.N. |
||
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz