Ona nie żyje. Nefira nie żyje. Nie żyje!
Nie może tak być! Mieliśmy żyć i zginąć razem, nie miałem jej pozwolić
odejść samej! Nie miałem. Nie mogłem... A jednak stało się. Dostałem
drugą szansę, ale nie ona. Nie żyje...
Patrzyłem cały czas w jeden punkt. Tam, gdzie zginęła. Plamy krwi, które z niej uszły... Gdy wyzionęła ducha. Ostatnie chwile razem... nie miały być ostatnie. Bylibyśmy teraz razem, tam wysoko. Teraz trzymam ją na ziemi, nie chciała iść sama. Żebyśmy mogli być ze sobą w spokoju, musiałem zrobić jedno - zginąć. Może byłem padnięty, wygłodzony i odwodniony. Ale nadal miałem siłę. Dlatego z całej siły wybiłem się przednimi nogami i stanąłem dęba. Lądując posłałem mocnego kopniaka człowiekowi, który trzymał mnie na sznurku. Korzystając z okazji rzuciłem się cwałem przed siebie, co sił. Kopyta ściarały mi się na betonie, nigdy nie nosiłem podków. Stawy mnie bolały, słońce raziło, nie miałem powietrza w płucach. Ale biegłem przed siebie. Chciałem dotrzeć do Nefiry. Wbiegłem do lasu. Każda przeszkoda mogła być tą, która zakończy mój żywot, ale mogła spowodować kalectwo, nie śmierć. Chciałem umrzeć pewnie. Mimo iż nogi gięły się na każdym kroku, a głowa była coraz niżej - dążyłem wytrwale do celu. Na chwilę przymknąłem powieki. Gdy je znowu otworzyłem, zobaczyłem przy sobie klacz. Była gniada z białymi pończochami i gwiazdką na czole. Biła od niej lekka poświata. To Nefira. Była między światami. Nie mogłem znieść myśli, że tak cierpi przeze mnie. Zostanie bowiem w tej części światów żywych i umarłych wiele kosztuje. I wtedy pojawiła się rzeka. Rwąca granatowa woda zakończy idealnie nasze cierpienia. Wyhamowałem w ostatniej chwili. Klacz stanęła na przeciwnym brzegu i obserwowała. Trudno było odczytać uczucia z jej pyska. Lekko się uśmiechała, czekała na moment, w którym skoczę. Ale jednocześnie pokręciła głową. Nie chciała marnować mi życia. Ja jednak wiedziałem, czego chciałem. Cofnąłem się o kilka kroków. Położyłem uszy. Już miałem się rzucić do galopu, gdy... - Co robisz? - rozległo mi się za uszami. Podniosłem łeb, postawiłem uszy i powoli zerknąłem za siebie. Za mną stała siwa klacz. Zerknąłem na przeciwny brzeg i spuściłem łeb. Nefiry tam nie było. - Co robisz? - powtórzyła łagodnie pytanie. - Idę do swojej klaczy. - Gdzie? Tam? - wskazała głową rzekę. - Nie żyje, a ja nie chcę jej tu trzymać. Nagle ni stąd, ni zowąd pojawiła się przy tej siwej klaczy. - I to ma pomóc? - Tak. Ja ją kocham. - Rozumiem, ale to chyba nie powód, by się zabijać, prawda? Nefira spuściła głowę. - Chyba... To jest powód. - Pamiętaj, że żyjesz dalej. Jednak to twoja decyzja - odwróciła się i już miała iść, jednak zatrzymała się i dodała: - A tak w ogóle jestem Rose. - Twister. - Jeżeli jeszcze nie podjąłeś ostatecznej decyzji - zapraszam do mojego stada. Moja ukochana klaczka uniosła wysoko łeb i uśmiechnęła się. Pokiwała głową. - Nie wiem... Nefira spojrzała na mnie błagalnie, jakby mówiąc "zrób to dla mnie". I tak postąpiłem... - Dobrze. Dołączę do was. Rose uśmiechnęła się. - W takim razie za mną. Gniada patrzyła na mnie z uśmiechem. Potem zniknęła. I tak wiem, że jeszcze ją zobaczę. |
||
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz