Słyszałem o tym, że coś ukrywa. Matka ciągle zachwycała się romantyzmem, ale ona wszędzie dostrzeże coś romantycznego. Słysząc wołanie natychmiastowo ruszyłem przed siebie. Samotność mi odpowiadała. W Ogrodzie Zakochanych odwracałem wzrok od mizdrzących się do siebie par i cierpliwie czekałem na przybycie właścicielki. Ta zaś zachowywała się tak, jakby nic się nie stało. Oczywiście, nie obyło się bez klasycznego "Ale jesteś już wielki!". Pod pretekstem nawału zajęć opuściła mnie równie szybko, co przybyła. Nie mając jakiegoś sensownego zajęcia poszedłem na łąkę. Perspektywa tłumu koni może i nie była zachwycająca, ale zawsze można dowiedzieć się czegoś nawet i o sobie, chociaż nie miało się o tym pojęcia. Tymże sposobem dowiedziałem się, że rzekomo coś ukrywam.
Co dziwne, zwykle przepełniona łąka teraz gościła garstkę koni. Podszedłem do Lysandra. Był ode mnie odrobinę starszy, ale to ja byłem "tym silniejszym". Lubił się przekomarzać.
- Ach, w końcu. Dzień dobry, dzień dobry... Co dzisiaj mamy w planach? - jak zawsze, uśmiechnął się. W sumie, to uśmiech prawie nigdy nie znikał z jego twarzy.
- Myślałem, że już coś wymyśliłeś.
- No, w końcu tylko ja z tu obecnych mam choć odrobinę tego, co nazywają "mózgiem"...
- Rozejrzyj się. Wszyscy nagle nabrali dystansu do karych ogierów z naszego stada.
- Ja nie jestem kary. Ty nie jesteś kary. Nikt z twojej rodziny nie jest kary.
- Babcia jest.
- Ale babcia tu nie należy - przewrócił oczami.
Zapadła cisza. Zadecydowałem, ze wrócę do jaskini. Kłusem dotarłem do celu i położyłem się na miękkim legowisku. Nikogo tam nie było, najwidoczniej poszli się przejść. Zagłębiłem się w myślach i dałem ponieść fantazji. Wizja, która co raz mnie nawiedzał, powróciła. Wizja przyszłości. Urywała się w pewnym momencie, kiedy następowało rozwidlenie drogi. Były dwie opcje. Obie pod wielką niewiadomą. Widocznie muszę cierpliwie czekać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz