Moją
historie z dzieciństwa już znacie. Nie muszę Wam dokładniej opowiadać.
Może zacznę od miejsca, gdzie rozpoczął się mój szczęśliwy dzień…
************************************** Nastał ranek. Promienie słoneczne zaczęły przebijać się przez chmury, a słońce zaczęło mocniej grzać. W nocy padało. Kropelki deszczu pospiesznie spadały z drzew i traw by niczym prędzej dotrzeć do czystej, czarnej gleby, która pochłonie je w swoich odmętach. Spałem pod dość nie wysokim drzewem, zasłonięty krzakami malin i jerzyn. Niektóre nawet nie miło pokuły mnie w nogi… Kropelki porannego deszczu powoli ze spokojem spadały na moją sierść, miło chłodząc skórę. Otworzyłem oczy, lecz po chwili je zamknąłem. Promienie dawały we znaki, w szczególności gdy dopiero się wstało. Wstałem i szeroko otworzyłem pysk, ziewając. Dopiero teraz otworzyłem oczy. Teraz można było zobaczyć piękno krainy. W nocy nie ma takich widoków… Zielona trawa zachęca do posmakowania. Drzewa lekko kołysały się na wietrzyku, który rozwiał moją grzywę. Skubnąłem trawy. Soczysty smak zaczął rozprzestrzeniać się w gardle, przełyku i żołądku. Byłem głodny, a takiej wyśmienitej trawy nigdy nie jadłem. Gdy byłem dość syty. Postanowiłem poszukać czegoś do picia. Tak samo jak trawa, woda tu była czysta i pięknie mieniła się w słońcu. Wziąłem trzy łyki i poszedłem przed siebie. Suche gałązki od sosen przyjemnie łamały się pod moimi kopytami. Wiatr niósł przyjemny zapach świeżości i czegoś jeszcze… Tak. Nie mogłem się mylić. To był z całą, 100 % pewnością że to zapach koni. Uśmiechnąłem się do siebie i pokłusowałem za zapachem. Przeskoczyłem płot bez żadnego problemu. Tak. Tu na pewno musiały być konie. Pokłusowałem dalej. Zatrzymałem się dopiero na rozwidnieniu dróg. Skręciłem w lewo. Wiatr nadal targał moją sierścią i grzywą. Stanąłem, bacznie nasłuchując. W dali można było usłyszeć rżenie koni. W pewnym sęsie jestem tu intruzem… Obcy koń, nikomu nieznany, na terenie jakiegoś stada. Byłem młody, walki nadal się uczyłem. I tak jestem dobry… Całe moje życie poświęciłem by przetrwać. Nieustanna walka o jedzenie, o ciepło. Każde źdźbło trawy i każda kropelka wody się liczyła, lecz tutaj… Tutaj było jej poddostatkiem. Wolnym stępem poszedłem dalej, przed siebie. Zacząłem wolno kłusować. Coś szurnęło za krzakami. Obróciłem się, lecz nadal kłusowałem. W pewnej chwili na kogoś wpadłem. Obróciłem głowę. Przede mną stał, siwy ogier. Patrzył na mnie podejrzanie. Przypatrzyłem mu się uważnie. W końcu wydusiłem z siebie słowa: -Cześć- powiedziałem niepewnie. -Cześć. Ktoś ty? -Nazywam się Deniver. -Stąd? -Yyy… nie. Czy tu jest może jakieś stado? -Tak. Jesteś na terenie Stada Białej Róży. -Ojć. Nie wiedziałem… -Może chcesz tu dołączyć? -Pewnie tylko… -Tylko? -Tylko czy mnie przyjmą? -No pewnie. Chodź za mną zaprowadzę cię do naszych Bet. A tak przy okazji… nazywam się Level. Uśmiechnąłem się pod nosem i ruszyłem za Levelem. ***************************************** Po rozmowie z Betami, postanowiłem zwiedzić okolice. Wolnym stępem ruszyłem przed siebie. Trafiłem na jakieś zamglone jezioro. Rozglądnąłem się uważnie. Mgła przykrywała znaczną część jeziora. W sumie mogłem powiedzieć że całą część. Napiłem się. Letnia, czysta woda, mieniła się we mgle. Nagle coś zaszeleściło. Podniosłem głowę i nastawiłem uszy. Czekałem… Czekałem i myślałem co się może zdarzyć… CDN… |
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz