środa, 21 sierpnia 2013

Od Faith i Day Dream'a

Słychać było tylko miarowe oddechy i ciche pochrapywanie koni. Przemknęłam między śpiącymi i wyszłam na zewnątrz. Nie chciałam siedzieć bezczynnie i patrzeć, jak inni walczą. Nie zdawałam sobie sprawy, że cwałuję w stronę pola bitwy. W powietrzu unosił się zapach świeżej krwi. Spojrzałam się za siebie i z kimś zderzyłam.
***
Coś we mnie uderzyło z ogromną siłą. Odpowiedziałem kopnięciem w tył słyszałem walące się ciało. Chyba nie zabiłem... Nie miałem czasu o tym myśleć gdyż znowu musiałem walczyć wrogami. Noc utrudniała rozpoznawanie przeciwników. Oni również mieli z tym problem. Zastanawiałem się kto we mnie uderzył. Nie wiedziałem czy ktoś z naszych czy nie. Ale miałem złe przeczucia...
***
Runęłam na ziemię. Zdezorientowana patrzyłam na uciekający zarys konia. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że jestem cała we krwi. To nie była moja krew. Wstałam i bezmyślnie pobiegłam w stronę osobnika.
***
Silne uderzenie w głowę powaliło mnie na ziemię. Porwałem się i z impetem walnąłem dotychczasowego przeciwnika w głowę. Zabiłem go. Odwróciłem się. Przede mną stał dużo mniejszy koń. Krew spływała mi z ran. Niewiele miałem sił. Zachwiałem się. Zdążyłem jeszcze uderzyć konia, zanim runąłem na ziemię.
***
Unik. Padł na ziemię. Świetliki oświetliły "przeciwnika". Przeraziłam się. Rana na ranie. Strużka krwi wydobywająca się z każdej. Powoli się wykrwawiał. Sprawdziłam puls. Serce biło bardzo szybko. Rzuciłam się do gojenia ran, jednak niektóre były tak głębokie, że zniknęły tylko częściowo.
***
Widziałem Faith, Etto i Cortinę. Byliśmy razem, szczęśliwi. Nie było wojny, nie było nic. Tylko my. I nagle obraz się rozpłynął. Nie czułem już tak dotkliwego bólu. Nie miałem części ran. Powoli odzyskiwałem świadomość. Nade mną pochylał się koń. Wróg czy przyjaciel? Nie mogłem odróżnić. Było zbyt ciemno.
***
Otwierał oczy, a ja odkażałam i bandażowałam resztę ran. Nagle zerwał się jak oparzony.
***
Stanąłem w pozycji gotowej do walki. Walka dawno się skończyła. Trupy pozabierano. Zostałem tylko ja i ten koń. Kto to u diabła jest?!
***
Przed oczami przeleciał mi świetlik. Ogier rozejrzał się. Jego spojrzenie było bezcenne.
***
Koń skupił swoją uwagę na świetliku. Wydawał mi się dziwnie znajomy. Kasztanowata lśniąca sierść... Skąd ja ją znam?
***
Rozbrajającym wzrokiem przyglądał się każdemu kawałkowi mojej sierści.
- Długo będziemy tak tu stać? - zniecierpliwiona powiedziałam.
***
Ten głos... To była ... FAITH!
- Faith?!
- Tak a co?
- Kochanie to ja, Day.
Klacz zatkało, dosłownie. Przypomniała sobie przerażający widok. Mnie całego w ranach, bez kawałka sierści, zakrwawionego...
***
Głośno przełknęłam ślinę.
- Muszę iść dalej, sprawdzić, czy ktoś się jeszcze nie czai...- wyjąkał.
- Idę z tobą.
***
- O nie wracasz do dzieci. Co ty tu właściwie robisz?? Powinnaś być z klaczami. A co jak dzieci obudziły się? Głodne i tęskniące do mamy?? Po za tym pewnie zimno im, bo nie mają się do kogo przytulić. Idź do nich. Zaraz wrócę.
***
- Śpią i nie mają najmniejszego zamiaru się budzić. Mają siebie. - odpowiedziałam trochę obrażona.
***
Niczym smagnięcie bicza, lodowaty podmuch wiatru zawiał w nas. Wiedziałem, że Faith się upiera, ale będzie musiała zrezygnować.
- Zrób to dla mnie słonko - powiedziałem.
Klacz uległa. Tęsknym wzrokiem odprowadzałem ją. Obszedłem dookoła nasze tereny. Nigdzie wrogów. Czas wracać do Faith. Doszedłem do kryjówki klaczy. Faith leżała i patrzyła na dzieci. Nie spała.
***
Nie chciałam go zranić, ale nie mogłam dłużej ulegać.
- Źrebaki muszą w końcu stać się samodzielne. - rzuciłam od niechcenia.
***
Spojrzałem na nią z bólem. Nie mogły! Jeszcze nie teraz!
- Nie - powiedziałem.
- Muszą.
- Faith niech mają jeszcze jakiś czas beztroskiego dzieciństwa. Nie mogę patrzeć na to, że wyjdą sobie na zabawy zobaczą walkę. NIE!
***
- Nie o to tu chodzi. Muszą uczyć się żyć beze mnie przez całą dobę.

CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz