Opuściłam rodzinne stado kilka dni temu. Teraz błąkam się po okolicach
jakiegoś innego stada. Trwa tu wojna, wiele koni ze sobą walczy. Od
początku starałam się unikać koni, nie chcąc zwracać na siebie uwagi.
Nie wiedziałam, czy chcę tu dołączyć.
Nagle wpadłam na innego konia...
***
Zdezorientowany wstałem z ziemi i spojrzałem na klacz, która mnie przewróciła.
- Przepraszam, nie zauważyłam cię.
- Nic się nie stało, ja też nie uważałem... Jestem Apollo.
***
- A ja Hope.
***
Patrzyłem z zainteresowaniem na klacz. Nie widziałem jej tu wcześniej. Zaledwie wczoraj dołączyłem do stada.
- Należysz do stada? - spytałem zaciekawiony.
***
- Nie. Ale domyślam się, że ty tak?
- Tak, od wczoraj. Może ty też chcesz dołączyć?
- Wiesz... Ja nie wiem sama, czy dołączyć, m.in dlatego, że trwa ta wojna.
***
- Ach, wojna... Ja jestem lekarzem, więc widzę szkody... Może oprowadzić
cię po naszych terenach? Jeśli ci się spodoba, zostaniesz, jeśli nie -
odejdziesz. - zaroponowałem.
***
Zapatrzyłam się na dwa walaczące ogiery kilka metrów dalej. Walka była
zacięta. Nie wyobrażałam sobie na miejscu jednego z nich.
- To co?
Odwróciłam się w stronę Apollo.
- Spoks, tylko unikajmy innych.
I popatrzyłam spowrotem na konie.
***
Wiedziałem co Hope miała na myśli.
- Jasne. W takim razie chodźmy.
Najpierw zaprowadziłem klacz do Ogrodu Zakochanych, żeby zobaczyła przynajmniej jedno piękne miejsce w stadzie.
***
Rozejrzałam się wokoło. Nigdzie nie było innych koni, za to tereny
budziły we mnie przyjemne uczucie. To spokojne miejsce będzie przeze
mnie odwiedzane bardzo często.
- Jak nazywa się to miejsce, jeżeli w ogóle ma nazwę? - spytałam nie patrząc na ogiera.
***
Zarumieniłem się lekko - na szczęście Hope patrzyła w inną stronę.
- To... Ogród Zakochanych.
***
Podniosłam nieco wyżej głowę i przeszłam na drugą stronę ścieżki, wciąż nie patrząc na Apolla.
- Ładne.
***
- No wiem. Przychodzę tu w wolnym czasie, ale ostatnio nie mam go zbyt wiele.
Hope pokiwała głową ze zrozumieniem.
***
- Wojna, prawda?
Popatrzyłam na konia. Pokiwał głową.
- Myślisz, że opiekunka źrebiąt ma teraz dużo na głowie?
***
- A jak myślisz?
- Nooo...
- Teraz, podczas wojny, opiekunka musi się zajmować źrebakami cały czas. Zero odpoczynku. - wytłumaczyłem.
***
- Hmm... - zastanowiłam się. - Jeśli coś się stanie będzie na mnie...
Znowu przeszłam na drugą stronę dróżki.
- To może... To może... A co jeszcze jest? - odwróciłam głowę w stronę ogiera.
***
Uśmiechnąłem się. Czyli Hope jednak chciałaby zostać.
- Zawsze możesz być wypatrującą. - powiedziałem.
***
- Wy-pa-tru-ją-cą?
- Tak, dlaczego nie?
- Spoko, właśnie, dlaczego nie?
***
Spojrzałem skołowany na klacz.
- To... Chcesz zostać w stadzie?
Klacz zastanawiała się przez chwilę, po czym powiedziała:
***
- No... - znów przeszłam na drugą stronę. - Chcę, ale nie wiem czy zostanę.
***
To zdecydowanie nie była odpowiedź, której się spodziewałem.
- Skoro chcesz zostać, to czemu miałabyś odejść?
***
- Bo mam zastrzeżenia i inne takie. Ale o tym nie teraz. Kim jest al...
Znaczy nie będę cię już zamęczać pytaniami... - wyszczerzyłam się. -
Zobaczmy coś jeszcze!
Pokłusowałam przed siebie.
***
Pokręciłem głową z rozbawieniem.
- Wiesz w ogóle gdzie biegniesz?
***
Zatrzymałam się.
- Tak, wiem - obejrzałam się za siebie, w stronę ogiera.
Apollo popatrzył na mnie wzrokiem mówiącym "taaaak?".
- Przed siebie.
***
Westchnąłem.
- Co? - spytała lekko urażona klacz.
- Nic, nic... Co powiesz na wycieczkę do Wesołego Parku?
***
- Nazwa brzmi... Eee... No nie ważne, idziemy.
Ruszyłam przed siebie, jednak zatrzymał mnie głos Apolla, mówiący:
***
- Eeem... Idziesz w złą stronę.
***
- Przecież wiem - prychnęłam i zwróciłam.
***
- A skąd wiesz? Wydawało mi się, że nigdy tu nie byłaś.
***
- Wydawało? Myślałam, że jesteś pewny. Idziesz? - przystanęłam.
***
- Jasne, chodź za mną.
Po jakimś czasie doszliśmy na miejsce. Zerknąłem na Hope i wybuchłem śmiechem.
- Ej, ze mnie się śmiejesz?
- Sorry, ale twój wyraz twarzy jest bezcenny...
***
Zrobiłam pokerface'a i przeszłam obok ogiera, trzepiąc go ogonem po drodze.
- Ej! - zawołał.
- Phi! A ty to... - nie skończyłam.
Poczułam mocne uderzenie i coś ciężkiego przewaliło mnie na bok. Zdecydowanie koń.
***
Gdy zobaczyłem ogiera przewalającego Hope, od razu się na niego rzuciłem
i używając mocy superkopnięcia powaliłem przeciwnika na ziemię. W tym
samym czasie klacz moja nowa przyjaciółka zdążyła wstać.
***
- Dzięki - otrzepałam się. - Wolę już tu należeć, bo jeszcze mnie ktoś stąd zaatakuje...
***
Zaśmiałem się. Hope ma zdecydowanie poczucie humoru.
- W takim razie chodź, zabieram cię do Alfy!
Klacz uśmiechnęła się szeroko. Ruszyliśmy przed siebie.
***
KONIEC
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz