Duma i szczęście rozpierały mnie. Zapomniałem, że mamy wojnę. Zapomniałem, że nigdzie nie jest bezpiecznie. Patrzyłem na dwa słodkie źrebaczki. Maleńka Cortina wdała się całkowicie w matkę. Piękna, połyskująca, ruda sierść oraz duża, biała latarnia upodabniały ją do Faith. Natomiast Etto miał maść jasno-gniadą. Ja też taką miałem na początku. Sądziłem więc, że Etto będzie w przyszłości podobny do mnie. Nagle wejście do jaskini zasłonił cień. Nie, dwa cienie. Faith wstała i obronnie zasłoniła sobą źrebaki. Niski, przysadzisty, srokaty pitno oraz muskularny, kary fryzyjczyk zastawili wejście do jaskini. Wściekłem się. Moje dzieci nie mają kilku godzin, a już mają zobaczyć walkę?! O nie! Ja na to nie pozwolę! Wyszeptałem zaklęcie i zanim ogiery się zorientowały zostały przeniesione do ich obozu. Roześmiałem się. Przytuliłem Faith. Dotknąłem drobnych pyszczków.
- Jesteś jeszcze słaba. Musisz iść do kryjówki klaczy. Razem ze źrebakami - powiedziałem.
- A ty? - spytała niepewnie.
- Muszę walczyć.
- Day, martwię się - szepnęła.
- Wiem słonko. Idziemy zaprowadzę was.
Przemknęliśmy się do kryjówek klaczy. Wszedłem razem z moją rodziną.
- Nie mogę z wami zostać długo.
Kilka godzin, które spędziliśmy było magiczne. Widziałem pierwsze kroczki moich maleństw, nieświadomych okropności dziejących się na zewnątrz. Po chwili zmęczone piły smaczne mleko matki. Uśmiechnąłem się. Tyle czułości malowało się w moich oczach. Nagle do kryjówki wszedł Silver. W niektórych miejscach miał rany. Faith zasłoniła dzieci, żeby nie widziały poranionego konia, krwi. Nieświadome niczego, Etto i Cortina położyły się i usnęły.
- Day musimy iść. Wrogowie nas okrążają - smutno powiedział Silver.
Widział wyraz czułości malujący się w moich oczach. Gdy tylko opuściliśmy kryjówkę wyraz ten zastąpiła bezwzględność, upór, złość i nienawiść. Walka trwała. Siałem spustoszenie dookoła. Walczyłem od minuty, a pokonałem już sześciu wrogów. Nagle czterech naraz rzuciło się na Rose. Wpadłem pomiędzy nich. Zabiłem dwóch z trzecim walczyła Rose. A gdzie czwarty? Podkradał się do Rose od tyłu. Zabiłem go porządnym kopniakiem. Rose pobiegła sprawdzić, czy nie przedarli się do kryjówki klaczy. Krew, śmierć, ból panowały dookoła. Nagle w wirze walki zauważyłem źrebaka. Podbiegłem do niego. Chciał ze mną walczyć. Delikatnie uderzyłem go w głowę. Stracił przytomność. Zabrałem go z pola walki. Wpadłem do kryjówki. Rose już tam nie było. Klacze obmyły go z krwi założyły bandaże. Teraz spojrzały na mnie.
- Boże jak ty wyglądasz! - powiedziała Faith, powstrzymując okrzyk przerażenia, żeby nie zbudzić dzieci.
Dopiero teraz zauważyłem, że jestem cały poraniony i zakrwawiony. Klacze chciały się mną zająć. Nie pozwoliłem na to. Opuściłem kryjówkę mówiąc : ,,Uważajcie na tego źrebaka. Walczył z nami. Najlepiej go zwiążcie. To jeniec.'' Odszukałem Rose. Była w naszym, tajnym ,,pokoju narad''. Po chwili dołączył do nas Silver.
- Mają dużą przewagę co robimy? - zacząłem naradę.
Brakowało tu Faith. Nie chcieliśmy jej obciążać tak szybko. Za tydzień, dwa będzie musiała wrócić do walk. Wcześniej nie. Rose i Silver myśleli nad rozwiązaniem. Mieliśmy spory problem.
(Rose?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz