Ucieszyłem się, że klacz się na mnie nie
gniewa. Ona nie była taka jak inne konie, była inna, taka spokojna,
opanowana i przede wszystkim nieśmiała, ale mi to nie przeszkadzało.
Skyfall jeszcze przez dłuższą chwilę podziwiała moja jaskinię. Powoli zaczęło się robić ciemno. - Robi się już późno- powiedziała nieśmiało.- Może ja już pójdę do siebie. - Dobrze- uśmiechnąłem się.- Ale obiecaj mi, że jutro się spotkamy. - Dobrze ... dobrze. - To przyjdę do ciebie gdy słońce będzie najbardziej świeciło. Pójdziemy nad jezioro popływać, co ty na to? - No ... Harry ... dobrze. - To do zobaczenia! - Pa! Położyłem się wcześniej by na jutro mieć dużo siły. Rano byłem wypoczęty i gotowy do drogi. Poszedłem w stronę jaskini klaczy. Jednak jej już tam nie było. Trochę się zdziwiłem, ponieważ Skyfall zawsze dotrzymuje słowa, ale dzisiaj chyba coś musiało jej wypaść. Poszedłem jej szukać. Postanowiłem zacząć od parku. Wołałem ją i wołałem. Jednak słyszałem tylko echo. Nagle usłyszałem rżenie. To było znajome rżenie. Przed sobą zobaczyłem sylwetkę konia. Podbiegłem bliżej. To była Skyfall. - Skyfall, gdzie byłaś?- zacząłem zdyszany. Skyfall? Sorki ale wiesz jak to jest, ten brak weny : p |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz