wtorek, 29 października 2013

Od Hope

Dzisiaj w nocy śniły mi się śmierć Twistera, Apolla, Wild oraz kilku innych koni i chora Levata. Już dawno się z tym pogodziłam, a jednak to do mnie wróciło.
Jest już popołudnie, a ja nadal się trzęsę. Łażę w kółko po lesie, tupię, wzdycham... Ale to nic nie daje. Cały czas mam przed sobą całe zdarzenie. Czy nic nie jest już w stanie mi pomóc?
Stwierdzam, że najlepiej odwiedzę Levatę. Jest już dorosła, ale zdarzenie odbiło się na jej psychice i zdrowiu. Chcę zobaczyć, jak sobie radzi, więc kieruję się w stronę jej jaskini. Trafiam tam bez problemu. Klacz leży na swoim posłaniu z trawy i liści i chrząka.
- Puk, puk!
Unosi głowę i uśmiecha się na mój widok.
- Wszystko dobrze? - pytam, gdy wchodzę do środka.
- Tak, dzięki - odpowiada chrypliwym głosem.
- Lepiej niż wczoraj?
- Czy ja wiem? A z tobą? Cała się trzęsiesz...
Nie chciałam jej mówić o snach, więc skłamałam.
- Tak, chyba się przeziębiłam. Mama cię odwiedza?
- Hope, proszę. Jess odwiedza mnie bardzo często, czasami mam jej dość - śmieje się, ale ta informacja podniosła mnie na duchu. Przynajmniej nie jest sama. - Skoro o mamie mowa, to ma przyjść za pół godziny. Zostaniesz?
- Nie, wybacz. Muszę już iść, tak wpadłam.
- Rozumiem...
- To... Cześć!
- Nom, pa!
Wychodzę. Już sama nie wiem, co ze sobą zrobić. Wtedy wpadam na jakiegoś konia...

(Chce ktoś skończyć?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz