Obudziłem się dzisiaj o świcie, wyszedłem z groty i udałem się na łąkę.
Słońce leniwie wychodziło zza horyzontu a lekka mgła unosiła się nad
ziemią. Rano było dość chłodno i mokro, więc zrezygnowałem ze śniadania.
Przystanąłem i jak zahipnotyzowany obserwowałem wschód słońca. Z transu
wyrwał mnie stukot kopyt. "Pewnie już wszyscy wstali" - pomyślałem i
zszedłem nieco na bok. Po chwili na łące pojawili się członkowie mojego
stada. Przy śniadaniu zawsze dużo rozmawiali. Po lewo grupka klaczy, po
prawo ogiery, gdzieniegdzie zakochane pary a ja? Zawsze stałem gdzieś z
boku, aby nikomu w niczym nie przeszkadzać. Jeszcze się tutaj nie
odnalazłem, obserwowałem tylko zabiegane konie. "Jak oni mogą się tutaj
połapać?" - pomyślałem, stojąc przy drzewie nieco zdezorientowany. Moją
uwagę przykuła cudowna samotna klacz stojąca po drugiej stronie łąki.
Postanowiłem podejść i się przywitać.
- Witaj, jestem Jet. - uśmiechnął się do klaczy.
- Witaj. Gemma. - przedstawiła się po czym znowu opuściła łeb.
- Pozwolisz, że się dołączę? - spytałem.
<Gemma?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz