Mimo rozsypania stada nie przestawałam być czujna. Ze względu na to, że konie ze stada były mi potrzebne nie mogłam ich przetrzebić, jednak każdy który wkroczył na mój teren stawał się moją własnością. Zwodziłam go. Prowadziłam ścieżkami bez powrotu, aż w końcu gdy był do reszty wyczerpany zadawałam ostatni ból.
Jak zwykle musiałam sprawdzić kilka miejsc. Dokładna rewizja moich terenów weszła mi w zwyczaj. Wszystko było jak należy. Nagle zauważyłam jakiegoś konia. Kręcił się wzdłuż granic.
-Pewnie to jeden z tych zagubionych - pomyślałam - ciekawe czy dobrowolnie odda się śmierci czy trzeba będzie go do tego nakłaniać...
Jednak co dziwne koń, a była to klacz po chwili niezdecydowania przeskoczyła stary płot i jakby się czegoś przestraszyła zaczęła biec na oślep w głąb mojego królestwa.
- Dobrze... - mruknęłam do siebie i bez żadnego odgłosu rozpoczęłam pogoń.
Sasha?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz